INDYJSKI NOTES (2000)
Wojciech Kokoszka, Agata Misiak
25 czerwca - Delhi
Lądujemy w Delhi kilka minut przed 23-cią czasu miejscowego. Lot z Paryża zajął ponad 8 godz. (Bilet lotniczy ze zniżką studencką liniami Air France na trasę Warszawa - Paryż - Delhi i z powrotem kosztował 632 USD wraz ze wszystkimi opłatami lotniskowymi). Przejście z samolotu do hali przylotów to droga z lodówki do piekarnika. Odprawa. Wypełnienie formularzy i WELCOME TO INDIA. W hali przylotów tłum. Naganiacze. Taksówkarze. Wrzask i wszechobecny brud. Pierwsze targowanie. Nie wierzę taksówkarzowi nawet przez chwilę. Znajdujemy autobus do New Delhi Railway Station (50 Rs za osobę). W autobusie oddech stolicy. Słodki, ciepły syf wypełnia nasze płuca. Fałszywy kanar próbuje naciąć nas na biletach. Przygodny Hindus ostrzega. Francuski obieżyświat prowadzi nas przez dworzec kolejowy do dzielnicy tanich hoteli - Paharganj. Ciemno i strasznie śmierdzi. Strach pomyśleć po czym stąpam. Na ulicy Main Bazar brak latarni. Wszędzie słychać głosy "cheap room, nice room, very good". Znajdujemy hotel New King (150 Rs za dwójkę z łazienką i air-coolerem). Nie polecam. Szok kulturowy i cywilizacyjny głuszymy Ballantines'em kupionym jeszcze na Okęciu.
26 czerwca - Delhi
Pierwsze wyjście do miasta. Naciągacze na dworcu kolejowym i w biurze turystycznym obok dworca. Pierwsze targi na ulicy. Dobra jazda. Thali - podstawowa potrawa kuchni indyjskiej. W restauracji Leema w hotelu Vivek duża porcja thali - 50 Rs. Coca-cola uratuje nas od ameby (10 Rs). Dziki tłum na ulicy. Smog jest tak duży, że słońce nie może się przebić. Internet w klimatyzowanym hotelu Gold Regency (20 Rs za godzinę). Powrót do cywilizacji. Niestety tylko na godzinę. Na zewnątrz dzikie tłumy. W sklepach szukamy odrobiny spokoju. W pokoju jaszczurki skutecznie walczą z robalami. Resztką ciepłej whisky świętujemy urodziny Agaty. Jeszcze żyjemy.
27 czerwca - Delhi
Kolejna wyprawa do miasta. Do smrodu w bocznych uliczkach chyba się nigdy nie przyzwyczaję. Docieramy do centrum. W burżujskich sklepach ceny trzy razy wyższe niż na bazarze. Trochę mniej syfu, ale za to większy ruch. Przejście przez ulicę można porównać do skoku na bungee. Udało nam się zdobyć bilety kolejowe do Simli (bilet na 2-nd class kosztował ok. 250 Rs). Po drodze, w miejscowości Kalka jest przesiadka w kolejkę wąskotorową jeżdżącą do Simli. Za bilety można płacić w dolarach wg ustalonego kursu.
Wprawiam się w targowaniu. O spodnie za 45 Rs walczę ponad 15 minut. Dobra zabawa. Kadzidełka kupuję 5 razy taniej niż brzmiała cena wyjściowa.
28 czerwca - Delhi, Kalka, Simla
Wstajemy o 4.00 rano by zdążyć na pociąg. Po drodze niezłe klimaty. Żebracy, czyściciele butów, sprzedawcy jedzenia i napojów, śpiewające dzieci tworzą niepowtarzalne wrażenie. Wszyscy Hindusi to śmieciarze. Rzucają odpadki gdzie popadnie. Delhi żegna nas w specyficzny sposób. Setki Hindusów z wypiętymi pośladkami wita wschód słońca podczas porannych czynności fizjologicznych. Jednym zdaniem - sranie o poranku. Kolej indyjska jest niepowtarzalna. Lista pasażerów posiadających rezerwację jest wywieszona na ścianach poszczególnych wagonów. W życiu czegoś takiego nie widziałem.
Z Kalki jedziemy wąskotorówka do Simli. Głodówka cały dzień, bo rupie się nam skończyły. Pobiliśmy rekord świata - 96 km w siedem i pół godziny. Już nie mam tyłka. Widoki gór rekompensują cierpienia.
Po walce słownej z naganiaczem na dworcu lądujemy w hotelu Uphar (175 Rs za dwójkę z łazienką i TV).
29 czerwca - Simla
Budzimy się o 14-tej. Spaliśmy 14 godzin. Chłodno i przyjemnie. Ruszamy w poszukiwaniu State Bank of India. Hindusi kierują nas w przeciwne strony. Po wielu bólach jest bank. Wymiany nie będzie. Za późno. Zamknęli okienko 45 minut przed czasem. Dokonujemy nielegalnej wymiany z przygodnymi Niemcami na oczach osłupiałych urzędników. Niech żyje przyjaźń polsko-niemiecka. Nareszcie możemy kupić żarcie. śniadanie, obiad i kolacja w jednym. W Indian Coffee House delektujemy się kawą, omletem, tostami i special dosa - duży naleśnik nadziewany ziemniakami, jajkiem, soczewicą i całą masą różnych przypraw. Dobre. Cały obiad 70 Rs. Jak na kurort to całkiem tanio. Włóczymy się po mieście zajadając się ciastkami. Te smażone na tłuszczu są straszliwie słodkie. Wieczór spędzamy oglądając indyjskie telenowele i wiadomości.
30 czerwca - Simla
Włączyli monsun. Ale lało. Na szczęście mieliśmy sprzęt przeciwdeszczowy. Na obiad tym razem: onion masala dosa (28 Rs) i cheese dosa (35 Rs). Posiłek umilała nam muzyka brzmiąca jak łamanie kota kołem. Po deszczu była piękna pogoda i widać było dalekie ośnieżone szczyty pogórza Himalajów. W świątyni Hanumana małpy wchodziły na głowy. Jutro do Manali (bilet na autobus super delux - 180 Rs).
1 2 3 4 5 6 Następna strona
Wszelkie materiały zamieszczone w tym serwisie nie
mogą być publikowane oraz rozpowszechniane bez wcześniejszej
zgody właściciela. Wszelkie materiały zamieszczone w tym
serwisie przez użytkowaników internetu nie mogą być
rozpowszechniane bez ich wcześniejszej zgody.
|
|
|