english  -  deutsch 
Strona główna
Planowane wyprawy
Forum dyskusyjne
Dzienniki podróży
Mapy podróżnika
Galeria fotografii
Chat podróżnika
Najciekawsze linki

english
deutsch




INDYJSKI NOTES (2000)
Wojciech Kokoszka, Agata Misiak


10 lipca - Agra

    Poszliśmy zwiedzać Agra Fort. Wstęp dla obcokrajowców 55 Rs, dla miejscowych - 15 Rs. Nie ma opłat za aparat. Fort jest zajebisty. Jak się później okazało najpiękniejszy ze wszystkich indyjskich fortów. Zrobiliśmy mnóstwo zdjęć. Widać z niego Taj Mahal. Ogromnym problemem staje się wyjazd z Agry, gdyż bilety są zarezerwowane na tydzień do przodu. Meczet Jama Masijd otoczony tłocznym bazarem poza swoją wielkością nie ma nic wielkiego do zaoferowania dla turystów. Uwaga, na nachalnych, "bezinteresownych" przewodników. Najlepszy rooftop posiada hotel Shanti Lodge.

11 lipca - Agra

    Kolejna wyprawa po bilety. Tym razem autobusowe. Do Khajuraho jeździ tylko jeden autobus. Autobus wygląda jak skrzyżowanie konserwy ze skrzynką na narzędzia i zabiera nieograniczoną ilość pasażerów. Brak rezerwacji biletów. Coś takiego przez 10 godzin to istne szaleństwo. 14-kilometrowa wyprawa na dworzec zakończona porażką. Szalejemy za to przy obiedzie rozwalając 100 Rs. Dobre żarcie w koreańskiej knajpce naprzeciwko knajpki Join us rooftop. Agra pod względem cen w tanich knajpach należy do niskobudżetowych miast. Taj Mahal nie jest podświetlany nocą. Co za barany. Widok byłby niesamowity.

12 lipca - Agra

    Zdychałem pół nocy. Pierwsze zatrucie pokarmowe. Dieta. Herbata i tosty. W Agrze herbata jest obrzydliwa. Trzeba gotować mineralkę aby można było się napić bez wstrętu. Polecam wodę Kingfisher.

13 lipca - Agra

    Dzisiaj już trochę lepiej. Znaleźliśmy otwarty bank. Aby poprawić poziom szczęścia kupiliśmy 20 marmurowych słoników za 130 Rs. Dzisiaj dieta bardziej urozmaicona: czekolada, garść ryżu, tosty, herbata i rosołek. Tęsknię za colą. Jutro idziemy do Taj Mahal. Pobudka o wpół do szóstej. O Boże!

14 lipca - Agra

    O świcie poszliśmy zobaczyć cud. Za darmo (piątek).Jak na hinduski warunki cisza spokój, śpiewające ptaki. Przy wejściu kontrola bagaży. Żadnego jedzenia, papierosów itp. Taj i jego otoczenie są po prostu piękne. Tak wizualnie lekkiej, a jednocześnie ogromnej budowli w życiu nie widziałem. Trzaskamy zdjęcia jak dziki. Można obejrzeć sto filmów, ale i tak dopiero zobaczenie na własne oczy jest w stanie oddać całą urodę tego miejsca. Po południu poszliśmy drugi raz. Ogromny tłum hinduskich brudasów. Żrą, bekają, śmierdzą i plują. Dzieciaki wrzeszczą i ganiają się po klombach i trawnikach. Reszta sra i leje po kątach. Gdy widzę co się tu wyprawia przypominają mi się wszystkie rasistowskie hasła. Zakaz wstępu dla Hindusów. To jest to! Tłuste babska z wdziękiem hipopotamów pozują do zdjęć. Niezły ubaw. Po tej podróży zostanę rasistą. Agra to latawce.

15 lipca - Agra, Khajuraho

    Pobudka w nocy. Jedziemy do Khajuraho. Umówiona na trzecią rano riksza nie pojawiła się. Na dworcu autobusowym indyjski syf. Kasy zamknięte. Ani słowa po angielsku. 20 min. przed odjazdem odnajduję nasz autobus. Chcą władować nasze bagaże na dach. Nic z tego. Chcą wcisnąć bilety na trzy miejsca. Nic z tego. 60 Rs za bagaż. Złodzieje. Podróż to 12-godzinna droga przez mękę. Jeżeli ktoś nie lubi swojego tyłka i chce się go pozbyć to będzie dobry sposób. Kończą nam się wyzwiska pod adresem kierowcy i obsługi. Robią co im się podoba, a wszystkich mają w dupie. Hasło dnia: Dobry Hindus to martwy Hindus. W Khajuraho znajduję czysty, tani hotel Lakeside z widokiem na jezioro. Dwójka z łazienką za 100 Rs. Szkoda, że nie ma prądu w gniazdkach. Nie będzie gotowania.

16 lipca - Khajuraho

    Zwiedzamy zachodnią partię świątyń. Wstęp 5 Rs. Świątynie są zajebiste. Kamienna Kamasutra jako ornament. Niezłe pozycję. Robię masę zdjęć.

17 lipca - Khajuraho

    Agata choruje, więc nigdzie nie chodzimy. Podejrzewam, że to malaria.

18 lipca - Khajuraho

    Moje obawy potwierdza lekarz. Wizyta oraz leki kosztowały 350 Rs. Uważam, że nie było to zbyt dużo. Na obiad jemy chińszczyznę (cheese chowmain - wielka porcja makaronu w sosie cebulowo-czosnkowym, polana keczupem i posypana serem). Porcja zbyt wielka jak na mój żołądek. Dzisiaj mieliśmy niezłe widowisko. Rasowa wycieczka z klimatyzowanym autokarem. Padali jak muchy, chociaż jak na nas było chłodno. Paniusie prosto od fryzjera z wachlarzami w ręku.

19 lipca - Khajuraho

    Agata leczy malarię. Leki trochę ją przyćpały. Wieczorem poszliśmy na internet. Chcieli 120 Rs za godzinę. Obłęd! Tęskno nam do europejskiego jedzenia. Mięso śni mi się po nocach. Leje deszcz. Duży.

20 lipca - Khajuraho

    Pogoda zmienna. Agata opada z sił po lekach. Kupiliśmy bilety do Varanasi (Benares) po 180 Rs + 5 Rs za rezerwację. Zwiedzamy południową i wschodnią grupę świątyń (wstęp 2 Rs). Dżiny czają się po kątach.

21, 22 lipca - Khajuraho, Varanasi

    W oczekiwaniu na autobus gramy w statki. Wreszcie jest nasz semi-deluxe. Pod tą szumna nazwą ukrywa się zwykły żelaźniak. Ja ich kiedyś za...(tu wstaw brzydkie wyrazy) za te wszystkie oszustwa. 14 godzin masakry. Po raz kolejny pozbywam się tyłka. W końcu się wkurzy i porzuci mnie na zawsze. Z Hindusem na ramieniu docieramy do Varanasi o siódmej rano. Riksiarz chce nas wywieźć, lecz po dzikiej awanturze docieramy na ustalone miejsce. Ganges. Nareszcie prawdziwe Indie. Hotel z restauracją na górze.za 60 Rs (Urvashi Guest House- niedaleko hotelu Vishnu) i zwałka. W okolicy ghatu Dasaswamedh najlepszym hotelem jest Vishnu, lecz ciężko tam o wolne pokoje. Reszta tanich hoteli jest na podobnym poziomie. Rywalizują wyłącznie ceną. Odradzam hotel Kumiko House Pension (100 Rs dwójka bez łazienki) ze względu na mikroskopijne pokoje. Obsługa w naszym hotelu startuje w konkurencji najwolniejszy kelner świata. Za to mamy jeden z najlepszych widoków w okolicy. Możemy obserwować przepiękne zachody słońca nie ruszając się z hotelu. Niestety śpiewy z minaretów Hindusi zagłuszają muzyką dyskotekowa. W restauracji Monalisa naprzeciwko naszego hotelu jest internet (35 Rs za godzinę).

23 lipca - Varanasi

    Ranek zaczął się od problemów z trawieniem. Tęsknię za chlebem. Pływaliśmy łódką po Gangesie. Przy płaceniu wybuchła dzika awantura. Znów chcieli nas naciągnąć, chociaż cena była już wcześniej uzgodniona. Wyczerpał mi się angielski słownik przekleństw. Ostatecznie wyszło 50 Rs za kurs. Na obiad jedliśmy przepyszną dosę (knajpka obok hotelu Samman). Wielka porcja z rodzynkami i świeżym kokosem (18 Rs). Była to najlepsza dosa jaką jadłem w Indiach. O zachodzie słońca poszliśmy nad ghat Dasaswamedh. Zajebiste wrażenia. Wreszcie wspaniałe kolorowe, duchowe Indie. Duch został pokrzepiony. Byliśmy długo pod wrażeniem. Wieczorem piwko (70 Rs) i spać. Jutro 40-godzinna podróż pociągiem do Madrasu. Bilet na II-nd class sleeper kosztował 427 Rs. Varanasi naprawdę ma klimat. Wąskie uliczki w Old City pełne sadhu's i ludzi niosących świętą wodę z Gangesu w naczyniach przybranych kwiatami. Mistyczne Indie.

24-25 lipca Pociąg do Madrasu

    Nuda. Zupełny brak akcji. Słychać tylko porykiwania obsługi: Coffeee!!! Chaiii! Hindusi żrą co dwie godziny. Stopniowo zmienia się krajobraz za oknem. Coraz więcej palm.

26 lipca - Madras zwany Chennai

    Wreszcie o 11 a.m. docieramy do Madrasu. Kupujemy bilety do Mysore i ruszamy na poszukiwanie taniego hotelu. Niestety wszystkie są zajęte. Do wyboru pozostają nory za 130 Rs lub trochę droższe za 350 - 400 Rs!. Udaje nam się znaleźć "tani" hotel Vee yes (dwójka z łazienką 195 Rs). Na południu hotele maja wywieszone cenniki i nie ma targowania. Aby zaoszczędzić trochę forsy pijemy piwo (55 Rs) i jemy czerwone banany (5 Rs za sztukę).

27 lipca - Madras

    Wybraliśmy się na plażę. Rzucanie się w fale Oceanu Indyjskiego okazało się przyjemną zabawą. Natomiast plaża okazała się brudna, tak jak przypuszczaliśmy. Niestety na plaży byliśmy jedynymi białymi, dzięki czemu byliśmy bardziej popularni niż bohaterowie indyjskich telenowel. Stada dzieci z jedzeniem w ręku gapiły się w nas jak w telewizor. Kiedy usiedliśmy na piasku okazało się nagle, że połowa plażowiczów poczuła chęć do spacerów, szczególnie obok naszych ręczników. O opalaniu nie było mowy. Na dokładkę przyczepił się do nas jakiś wariat specjalizujący się w rzucaniu kokosem do celu. Tym celem byliśmy my. Oznaki irytacji były przyjmowane z wielkim entuzjazmem tłumu. Czuliśmy się jak małpy na wybiegu. Madras jak na Indie jest bogatym miastem. Widać to szczególnie po wyglądzie ulic. Są tu nawet służby oczyszczania miasta. Brak rowerowych riksz. Byliśmy dzisiaj na lodach, ciastkach i prawdziwej kawie. Lokal był niczym oaza. Czysty i klimatyzowany. Nadal tęsknimy za normalnym żarciem. Mięso, mięso, mięso.


 Poprzednia strona 1 2 3 4 5 6 Następna strona



www.podroznik.com

Wszelkie materiały zamieszczone w tym serwisie nie mogą być publikowane oraz rozpowszechniane bez wcześniejszej zgody właściciela. Wszelkie materiały zamieszczone w tym serwisie przez użytkowaników internetu nie mogą być rozpowszechniane bez ich wcześniejszej zgody.
   





Linki sponsorowane:

Odszkodowania Wrocław

Kancelaria Prawna Opole

PHU PRO-klima







Szukasz ciekawych wiadomości?

Chcesz się podzielić wrażeniami?

Szukasz towarzysza na wyprawę?


Wejdź na

Forum Dyskusyjne.

Logo listy dyskusyjnej




Jeżeli jesteś w podróży i masz możliwość skorzystania z internetu wejdź na zakładkę

Chat,

aby porozmawiać   on-line z bliskimi.


 (C) 2002 www.podroznik.com hosted bywww.adwokat.opole.pl