english  -  deutsch 
Strona główna
Planowane wyprawy
Forum dyskusyjne
Dzienniki podróży
Mapy podróżnika
Galeria fotografii
Chat podróżnika
Najciekawsze linki

english
deutsch




O na Monta Blanca wyprawie słów kilka
(2007)

Adam Ilkiewicz

Rozdział zasadniczo jedyny

   - Daleko jeszcze? - spytał znużon, zrezygnowan i ziryton.
   - Pół drogi. - odpowiedział bez dreszczu emocji, współczucia i dreszczu emocji Piotr.
   - O żesz ja cie. - przeklął siarczyście, wycofał się pół sążni i bez cienia skrupułu sięgnął do kieszeni. Wyjął blaszaną piersiówkę o kształcie niewielkiej piersiówki i pociągnął skromnego, acz nielichego łyka Żołądkowej. Wiedział, że pół drogi to dużo. Wiedział też, że samo się nie wejdzie. Łącząc te dwie współrzędne, szybko doszedł do wniosku, że dzień szybko się nie skończy. Tak, jak zakochani łapią każdy moment nocy, która przecieka im przez palce, tak jego czas zwalniał coraz bardziej. Zdając sobie sprawę z tej beznadziejnej sytuacji, nic mu nie pozostało, jak przyrównać się do cierpiącego za miliony, spytać retorycznie "za co", pociagnąć jeszcze raz Żołądkową i ruszyć z mozołem za rączą grupą.
Tak wyglądało moje "zdobycie" Tarnicy - najwyższego szczytu Bieszczad i był to najwyższy punkt w mojej historii zabiurkowego "ALPINISTY", zanim nadszedł pomysł zmierzenia się z Białą Damą...
   Jak to bywa z pomysłami, które nadchodzą przypadkiem, pomysł ów pojawił się jakby przypadkowo. Przychodząc do mojego zakładu pracy, natknąłem się na pewne kolorowe czasopismo. Nie wiem, jak się nazywało i kto kosił na nim pieniądz, ale wiem, że dzięki niemu przywiozłem do kraju trochę obywatela mniej, najadłem się trochę strachu, dałem najeść się strachu mojej mamie i dziewczynce i umorusałem spodnie za 15 funtów, które dostałem od Konia Suwińskiego. Było to aż nadto powodów, dla których należałoby powiedzieć „nie”. Gdzie ja przecież teraz dostanę takie spodnie? Zatem, otwieram owe pismo, kartkuję, sporo kolorowych obrazków, więc wielce interesujące. Wreszcie ostatni artykuł. Wielkimi literami napisany tytuł: „Mont Blanc dla mieszczuchów”. Szybko zdając sobie sprawę, że jestem mieszczuchem i nigdy nie byłem na tej wysoczyźnie, nie czytając nawet artykułu, zmierzyłem szybkim krokiem do scanera i przesłałem go do Piotrka, który właśnie wykonywał czynności służbowe w dewizowym mieście, Florencji.
   - Jedziemy? – zapytałem bez ogródek.
Nie minęło pół roku i od razu otrzymałem pełną informację zwrotną:    - Tak.
Posługując się tym przykładem skutecznej wymiany informacji, polegającej na użyciu minimalnej ilości słów, by osiągnąć jednoznaczny przesył informacji, dzięki czemu unika się wszelkich nieporozumień i dzięki czemu nigdy nie zrozumiem, dlaczego kiedyś pytając nadmorską kobietę „gdzie jest Biedronka?”, odpowiedziała mi, że Biedronka już nieczynna, ustaliliśmy, że jedziemy. Skoro już postanowiliśmy, mogłem przystąpić do czytania artykułu…
   Piotrek zasugerował, byśmy jechali w wakacje, lipiec, sierpień. Trochę się zdziwiłem, że chce jechać w lato, bo chciałbym, by było choć trochę trudno. Co to za wyczyn wejść po zielonej trawce. Pit wyprowadził mnie jednak z błędu dość szybko i obiecał, że śnieg będzie. No to mu ustąpiłem, bo mówię sobie, że nie będę się z nim kłócił z powodu takich detali i zobaczymy, jaką będzie miał minę ujrzawszy pasące się krowy na wysokości 4.000 metry.
   Czas ów, o którym teraz piszę był czasem około 10 miesięcy przed momentem wyjazdu. Postanowiliśmy się zatem przygotować w postaci wyjazdu w Tatry zimą, by choć trochę przetrzeć się po chodzeniu w wysokogórskich górach wysokich. Nie wiadomo czemu, ale zdobycie Tarnicy nie dawało mi wystarczającego poczucia własnych umiejętności alpinistycznych. Zapewne niesłusznie.
   Koniec końców zima nadeszła i odeszła, zostawiając za sobą tysiące polskich kup polskich piesków na polskich trawnikach. Jakoś się tak złożyło, że w Tatry nie daliśmy rady wyjechać, ale w sumie kiedyś byłem na Gubałówce, więc uznałem, że zaliczę sobie to w jakiś sposób, że tak powiem, awansem.
Ostatecznie, przygotowania do wyjazdu skoncentrowały się głównie na czytaniu internetowych opisów wypraw poprzedników. Wszystkie wydawały się bardzo ciekawe i wprawiały w stan silnej podniety turystycznej. Ładują czytającego kolejną porcją energii, by mógł dalej silnie się przygotowywać do wyprawy, czyli w moim przypadku, czytać kolejne opisy.
   Mają one jednak jedną wadę. Samo ich istnienie fałszuje nieco skalę trudności wyprawy. Otóż, z dość oczywistych powodów, na necie znajdują się prawdopodobnie w lwiej części, jeśli nie w całości, opisy wypraw udanych. Nikt nie chce się przecież dzielić niepowodzeniami. Dlatego odnosi się wrażenie, że wszystkim się udaje. Zabija to czujność i usypia. A przecież nawet Pele nie strzeliłby 2 milionów bramek, gdyby nie był czujny, zresztą tak na boisku, jak i w życiu prywatnym, bo na boisku mogą ci co najwyżej złamać nogę, a w życiu, serce. Wiedzą o tym najlepiej harcerze, którzy żegnają się przy pomocy wołacza „czuwaj”.
   Zatem przygotowania szły pełną parą. Nadszedł czas określenia wyjazdu. I znowu przy pomocy wynalazku Billa Gatesa i Kaszpirowskiego – internetu, ustaliliśmy datę wylotu i oczekiwanego przylotu. 13 lipiec – Kraków – Turyn liniami rejsowymi SkyEurope i powrót 20 lipiec również z Krakowa do Turynu. Miesiąc przed wylotem doszedłem do wniosku, że jednak chyba za bardzo harnasiuję i jak nie popracuję nad kondycją, to może nie będzie komu skorzystać z biletu powrotnego. Był wprawdzie tani, ale ja bardzo nie lubię marnotrawić pieniędzy. Dlatego postanowiłem uprawiać codzienny, bez wyjątku, jogging wieczorny. Był on o tyle podwójnie motywowany, że stanowił wspaniały i naturalny zarazem pretekst do spotykania pewnej uroczej dziewczyny, uroczej niczym wschód i zachód słońca w jednym, niczym pole gryki i dzięcieliny pały głaskane wiosennym powiewem pasatu lub te, takie malutkie, nadbałtyckie bursztyniki… Łącznie z 30 dni przebiegłem może 8. Gdyby nie silne postanowienie, że będę biegał codziennie, to pewnie przebiegłbym 2-3. Więc i tak bardzo dobrze. Ponadto pogrywałem w piłkę nożną, więc chyba z kondycją nie było tak źle. Niemniej jednak, zdawałem sobie sprawę z tego, że słaby ze mnie góral i pewnie dość szybko spuchnę.
   Czas biegł tak, jak zwykle, w nocy szybciej, w pracy wolniej. Moment wyprawy zbliżał się aubłaganie, więc trzeba było organizować sprzęt, prowiant, opracować dokładną trasę wejścia i ewentualnego zejścia, bo bez planu, to można iść przez życie jedynie z miłością w kieszeni. Dlatego poszliśmy z Pitem po rozum do głowy i na tradycyjny lanczyk pracowniczy do restauracji żydowskiej. Zamówiliśmy po koszernym schabowym, koszernym kompocie i zaczęliśmy rozmawiać. Doszliśmy do wniosku, że ja zajmę się opracowaniem i zakupieniem prowiantu odpowiedniego do naszej wyprawy, a Piotrek opracuje trasę dojazdu z Turynu do Chamonix. Tak, jak życie lubi nas czasem zaskakiwać, lubi dać nam po małym pstryczku w tyłek, tak i tym razem nasze plany okazały się niczym wobec natury ślepego przeznaczenia, nieubłaganego losu i może w pewnym, marginalnym ułamku, naszego lenistwa i lekkodusznego podejścia do materii. Koniec końców, to ja opracowałem przejazd do Chamonix, a Pit, wykorzystując fakt posiadania psa maści duży kudłaty, zręcznie przeczesał sieć internetową i wyłuskał listę dziwnych przedmiotów spożywczych, które przy niskiej masie i małej objętości, miały utrzymać nas przy względnym życiu przez parę dni. Ja z kolei znalazłem dość ciekawe połączenie transportowe, które miało za zadanie zminimalizować czas naszego istnienia między Turynem a Chamo (właśnie stworzyłem ten skrót i myślę, że całkiem, całkiem). Jako, że lądowaliśmy dopiero około 22 (w nocy), nie mieliśmy wiele do wyboru, wybór był niewielki i wielki był niedobór wyboru. Połączenie, jakie znaleźliśmy, polegało na dostaniu się linią autokarową „Sadem” bezpośrednio z lotniska do Aosty – ciągle leżącej po włoskiej stronie miejscowości, z której to mieliśmy ranne połączenie do Chamonix, tym samym przewoźnikiem (koszt około 6+14 Euro, czas około 1,5+2,5h). Trasa i żarcie były więc obcykane.
   W pewnym momencie życia zdałem sobie sprawę, iż brakuje mi jeszcze obuwia. Szybko doszedłem do wniosku, że na boso może ciągnąć po nogach i na 3 dni przed wyjazdem zaciągnąłem Pita do sklepu, żeby mi doradził co kupić. Na pytanie sprzedawczyni, jakie wymagania ma spełniać obuwie, odparłem, nauczony ścisłego wyrażania myśli, że proszę o buty bardzo szczelne, ale jednocześnie oddychające, buty z bardzo sztywną podeszwą, ułatwiającą poruszanie się po lodowcu, ale jednocześnie miękką by nadawały się na Bieszczady, buty bardzo ciepłe, chroniące przed odmrożeniem, ale żebym się w nich nie ugotował podczas letnich wypadów, tanie, ale renomowanej firmy, lekkie, ale ciężkie… Myślałem, że jako laik alpinistyczny, nie byłem wystarczająco jasny, kiedy zobaczyłem jak pani ekspedientka spojrzała na mnie, jak na ostatniego franca. Po chwili jednak otrząsnęła się, popatrzyła w okno, przetarła łzę w oku, siorbnęłą noskiem, wyjęła telefon i wykręciła do dziś dzień nie wiem jaki numer (wiem, że nie mój, bo mi nie dzwonił wtedy). Jak tylko zgłosił się rozmówca przemówiła:
Kochanie, przepraszam Cię... Przepraszam, że chciałam byś był delikatny kawał drania, stateczny, a zarazem nieodgadniony i ciągle mnie zaskakiwał, byś był dojrzały, a zarazem chłopięcy, poważny, ale zabawny, spokojny ale czasem łobuz, byś był kulturalny, ale czasem przeklął i dał komuś po gębie, byś był naraz obok mnie, we mnie, w mej głowie, sercu i jednocześnie naprawiał gniazdko w garderobie na przyjazd mamusi…Uprzytomnił mi to wszystko pewien palant, który właśnie…
Dalej nie zdołałem podsłuchać, gdyż rozdygotana pani ekspedientka oddaliła się w stronę bloku przymierzalni. Zastanawiając się, o kim mogła mówić i wyciągnąwszy wnioski o nieprzewidywalności nastrojów kobiet, zwróciłem się tym razem do ekspedientki płci męskiej. Przedstawiwszy oczekiwane elementy obuwia, sytuacja powtórzyła się: on też wyciągnął telefon i zadzwonił do jakiegoś Kamila ze łzami w oczach.


Poprzednia strona 1 2 3 4 5 Następna strona

Zobacz także fotografie z tej wyprawy w dziale
Galeria fotografii.  

www.podroznik.com

Wszelkie materiały zamieszczone w tym serwisie nie mogą być publikowane oraz rozpowszechniane bez wcześniejszej zgody właściciela. Wszelkie materiały zamieszczone w tym serwisie przez użytkowaników internetu nie mogą być rozpowszechniane bez ich wcześniejszej zgody.
   





Linki sponsorowane:

Odszkodowania Wrocław

Kancelaria Prawna Opole

PHU PRO-klima







Szukasz ciekawych wiadomości?

Chcesz się podzielić wrażeniami?

Szukasz towarzysza na wyprawę?


Wejdź na

Forum Dyskusyjne.

Logo listy dyskusyjnej




Jeżeli jesteś w podróży i masz możliwość skorzystania z internetu wejdź na zakładkę

Chat,

aby porozmawiać   on-line z bliskimi.


 (C) 2002 www.podroznik.com hosted bywww.adwokat.opole.pl