O na Monta Blanca wyprawie słów kilka (2007)
Adam Ilkiewicz
Prolog
"Nec Herkules contra plures"(1)
Flawiusz najstarszy z najstarszych ok. 200 r. p. n.e.
Gdyby przed tą wyprawą ktoś obeznany z tematyką gór wysokogórskich poświęcił nam choćby kilka minut, żeby nakreślić całą skomplikowaną sytuację geoklimatyczną, jaka panuje na wysokościach przewyższających nasze rodzime Bieszczady; gdybyśmy obejrzeli rzetelny materiał filmowy (ale BBC, a nie taki, co to telewizja regionalna go kręci, a później puszcza jako ozdobnik do prognozy pogody) na temat niebezpieczeństw czyhających powyżej Gubałówki; gdybyśmy nawet na dłużej zatrzymali się nad statystykami śmierci na Mont Blanc (2/tydz.)(2) i spróbowali sobie wyobrazić ile to jest tak naprawdę; wreszcie, gdyby bliscy zaprosili nas na osobistą rozmowę i zagrozili przy pomocy szantażu, że jak pójdziemy to oni coś tam, to my i tak byśmy poszli. Tak. Tak bardzo byliśmy zdeterminowani.
A tak naprawdę, byliśmy nieświadomi powagi sytuacji - ja już w pewnym momencie stwierdziłem, że skoro jest tyle czynników ryzyka, to wyeliminowanie kilku z nich nie zwiększy w znaczący sposób naszego bezpieczeństwa. Krótko mówiąc: "I Herkules dupa, kiedy ludzi kupa", więc po co się starać? "Wyżej nerek nie podskoczysz, sam pan wisz".
Wszystkiemu oczywiście winien jest Adam, który nie wyszedł z inicjatywą poważniejszych przygotowań, zatem ja uznałem, że, skoro on jest spokojny, to i ja powinienem się wyluzować. Z kolei on, widząc moje opanowanie, decydował się nie panikować i tak błędne koło się domknęło. A potem to już było z górki. Kolega z pracy, który tę samą wyprawę zaliczył rok wcześniej, zabronił mi kategorycznie traktować ją jako coś szczególnego, czy też szczególnie trudniejszego od niedzielnego spaceru o 23 po warszawskiej Pradze. Dostałem od niego praktycznie cały potrzebny mi sprzęt (właśnie Bogo, jeszcze raz dzięki wielkie!!), gogle pożyczyłem od Emilii, rękawiczki od Kasi, od rodziców zakosiłem jakieś ciepłe ubrania i ruszyliśmy.
Myślę, że wszystkie nasze przeżycia, nie dość, że bardzo dramatyczne, o czym będziecie mieli okazje przekonać się czytając kolejne strony, dodatkowo spotęgowane były przez element zaskoczenia, który sami zdecydowaliśmy się sobie zafundować. Zaskoczenie oczywiście powodowane było brakiem doświadczenia i odpowiedniego przygotowania. Niemniej jednak ośmielę się stwierdzić, iż w stopniu bardzo wyraźnym wpłynęło ono na ogólne zadowolenie z faktu, że udało nam się tak dużo zobaczyć, przeżyć i szczęśliwie powrócić do Polski.
W końcu większość z Państwa, których ciekawość popycha do spijania soku z owoców naszej wyprawy na dach Europy, przyzna mi rację co do tego, że nie jest niczym wielkim wygrać zawody będąc do nich wyśmienicie przygotowanym, natomiast zaiste wielką sztuką jest ukończyć maraton mając za sobą jedynie przeczytane półtora podręcznika do nauki chodzenia. Jakże wielka jest radość w przyjaznych nam szeregach i o ileż większy podziw dla śmiałków zawczasu już skazanych na porażkę przez wątpiących.
Właśnie dlatego tylko, że nam się udało, mam teraz tę możliwość przestrzec was wszystkich, którzy czytacie te słowa: góry to nie zabawka! Nie można ich lekceważyć! Bo, jak ktoś lekceważy góry, to, jak mawiał poeta "znaczy, że nigdy nie kochał swojej matki". Czuwaj!
Piotr Braniecki
(1)Prawdopodobnie słowa te padły, gdy przekraczał Rubikon podczas wyprawy na osławionego Herkulesa w sile dwudziestu chłopa, żeby mu dokopać.
(2)Źródło: intuicja własna autora
1 2 3 4 5 Następna strona
Zobacz także fotografie z tej wyprawy w dziale
Galeria
fotografii.
Wszelkie materiały zamieszczone w tym serwisie nie
mogą być publikowane oraz rozpowszechniane bez wcześniejszej
zgody właściciela. Wszelkie materiały zamieszczone w tym
serwisie przez użytkowaników internetu nie mogą być
rozpowszechniane bez ich wcześniejszej zgody.
|
|
|