Z TEHERANU DO AFGANISTANU (2003)
Małgorzata Maniecka
Trasa:
Herat - Kandahar - Kabul - Bamyan -
Bande Amir - Kabul - Jalalabad.
Dzień 6.
Rano szum w hotelu, dużo osób wyjeżdża. Na śniadanie
jemy brzoskwinie, herbaty już nie pijemy, szkoda czasu. Lecimy
na dworzec, lecz autobusy tu stojące nie jadą w naszym
kierunku. Ktoś informuje nas, że musimy jechać na drugi koniec
miasta, na inny dworzec. Jedziemy tam taksówką (50A). Od razu
ładują nas do samochodu (600A): z tyłu trójka, z przodu 2
osoby i jeszcze jedna w bagażniku. Nasze plecaki są tak
ukurzone jakby się walały w cemencie. Wyjeżdżamy przed 8mą.
Droga jest fatalna, pełna dziur,. Wyprzedzamy ciężarówki z
Niemiec i Austrii. Mają podwójne rejestracje. Podobno jest to
dar od Indii i Iranu. W niektórych miejscach droga i mosty są
pozrywane, musimy wtedy jechać okrężną drogą. Spotykamy punkty
kontrolne. Brodaci mężczyźni z kałachami, w mundurach. Nocują
w namiotach z łóżkami. Pewnie pracują na okrągło.
Jest
duszno i gorąco, nie ma czym oddychać, a woda w butelce
przypomina zupę. Wzdłuż drogi pasą się stada owiec z tyłkami
pomalowanymi na czerwono. Około 13tej zatrzymujemy się na
posiłek. Pasażerowie udają się najpierw na modlitwę, myją się,
ale dla mnie nie ma możliwości załatwienia się. Wszystko
przewidziane dla mężczyzn. Jednak pęcherz nie wytrzymuje i
muszę sobie jakoś poradzić. Trudno jest się oddalić samemu,
bowiem wiele par oczu śledzi moje poczynania. Ale jakoś za
budynkiem udaje mi się wypróżnić.
W "restauracji"
oczywiście je się na ziemi. Dzieci, niby kelnerzy biegają po
"stole", czyli ceracie roznosząc chleb i ryż. Wszyscy jedzą to
samo, wyboru nie ma: 1 kartofel, ciecierzyca, mięso w sosie i
ayran. Ja jak zwykle zajadam się ayranem. Zdaję sobie sprawę
ile w nim bakterii, ale co mi tam rozwolnienie! Dzieci cały
czas coś donoszą i oczywiście obserwują nas nieustannie.
Nieczęsto zaglądają tu teraz turyści. Potem znowu jedziemy
przez pustynię i góry. Na nocleg zatrzymujemy się w Ghazni
(położonym na drodze handlowej między Kandaharen a Kabulem).
Pomimo dużej wysokości (2225 m n.p.m.) jest nam gorąco,
jesteśmy spoceni, lecz nie ma warunków, aby się umyć. Noc nie
przynosi specjalnej ochłody. Wieczorem szukam toalety (nie ma
takiej w tym zajeździe) i oddalam się nieco od budynku.
Zostaję napadnięta przez 2 młodych facetów, ale udaje mi się
wyrwać. Nie zdawałam sobie sprawy, że tu jest tak
niebezpiecznie. Wracam zdenerwowana do hotelu. Miałam
szczęście, że to się tak skończyło.
Stragan uliczny
Dzień 7.
Wcześnie rano, już o 6tej - pobudka. Bez śniadania
siadamy do taksówki. Jedziemy tylko ok. 5 godzin. Całą drogę
przesypiamy. Na dworcu w Kabulu bierzemy taksówkę (100A, a
chciał 250A) i jedziemy do centrum miasta, skąd odchodzą
taksówki do parku narodowego Bande Amir. Tu okazuje się, że
jest już późno i wszystkie samochody odjechały wcześnie rano.
Tego nie przewidzieliśmy. Ktoś proponuje nam przejazd za
3.500A, ale suma ta jest nie do przyjęcia (75$). Mamy jednak
szczęście. Jest jeszcze jedna taksówka, która właśnie czeka na
komplet pasażerów i my go dopełniamy. Cena: 300A na osobę.
Obok postoju jest stragan z sambuse (coś w rodzaju złożonego
naleśnika nadzianego farszem z ziemniaków, z przyprawami).
Bardzo mi to smakuje, zwłaszcza, że nie jedliśmy nic na
śniadanie. Rafał się nie najada, nie lubi ostrych przypraw, w
przeciwieństwie do mnie.
Podróż ma trwać 5 godzin, najpierw
do Bamyan. Sam wyjazd z miasta trwa ponad godzinę. Na drodze
spory ruch, mnóstwo aut, ciężarówek. Wokoło zgliszcza, ale
ludzie pracują przy ich odbudowie. Handel też kwitnie. Czasem
mijamy czołgi, nie wiadomo czy to z ostatniej wojny, czy z
poprzedniej. Widać dzieci spieszące do szkół (jest ich dużo).
Te szkoły to projekty zagraniczne. Centrum składa się z
budynków jednopiętrowych, częściowo zniszczonych. Na obrzeżach
domy parterowe, wtapiające się w zbocza łysych gór.
Gdzieniegdzie są już asfaltowe ulice, widać, że ludzie pracują
przy odbudowie swojego kraju. Po ok. 60 km zjeżdżamy w lewo na
drogę szutrową. Teraz droga prowadzi już przez góry i pnie się
coraz wyżej. Upał i pył wdzierają się do samochodu. Kierowca
wcale nie szanuje samochodu, wydaje się, że za chwile urwie
się miska olejowa. W południe zatrzymujemy się w jakiejś
dziurze na obiad. Wszyscy wylegają na drogę obejrzeć nas.
Zamawiamy tylko jedno danie, ja nie jestem głodna: baranina z
fasola, chleb i dymka (50A). Rafał jest niepocieszony, nie ma
bowiem ryżu. Pijemy zieloną herbatę i robimy zdjęcia. Potem
jedziemy jeszcze godzinę, mijając po drodze fortece na skale,
pozostałości królestwa ZAHR sprzed 4000 lat. Widok jest
niesamowity.
W Bamyan wydaje się, że wszyscy mówią po
angielsku (tu przyjeżdża większość turystów odwiedzających
Afganistan). Bamyan zwane jest też sercem Afganistanu, leży na
wysokości 2500 m n.p.m. nad rzeką o tej samej nazwie, u
podnóża masywu Baba w górach Hindukusz. Tu chcemy zatrzymać
się na nocleg, idziemy więc w stronę rzeki. Spotykamy kilku
chłopców, którzy wracają z kursu angielskiego. Rafał źle się
czuje, jest mu słabo, wiec proszę ich by nieśli jego bagaż, co
czynią z wielką ochotą. Rafał co chwilę przystaje, mam
nadzieję, że to nic poważnego. Nad rzeką ktoś nam mówi, że to
niebezpieczne i nie powinniśmy tutaj rozbijać namiotu. Jeden z
chłopców proponuje nam nocleg u siebie w domu. Miało być
blisko, ale idziemy prawie pół godziny na wzgórze górujące nad
miastem, gdzie mieści się jego dom. Naprzeciw wybiegają nam
jak zwykle dzieci. Jest ich chyba około 30, z 5 rodzin
mieszkających wspólnie. Namiot rozbijamy na środku podwórza,
całe rodziny asystują nam przy wyjmowaniu bagażu, myciu się
itd. Nie można się przy nich umyć, jest tylko jakby kawałek
strumyka, skąd biorą wodę do picia, gotowania i mycia się.
Dopiero w nocy, kiedy wszyscy już śpią mogę się spokojnie
umyć. Toaleta jest na wysokości pierwszego piętra, ale i tam
towarzysza mi dzieciaki.
Poprzednia strona 1 2 3 4 5 Następna strona
Zobacz także fotografie z tej wyprawy w dziale
Galeria
fotografii.
Wszelkie materiały zamieszczone w tym serwisie nie
mogą być publikowane oraz rozpowszechniane bez wcześniejszej
zgody właściciela. Wszelkie materiały zamieszczone w tym
serwisie przez użytkowaników internetu nie mogą być
rozpowszechniane bez ich wcześniejszej zgody.
|
|
|