Z TEHERANU DO AFGANISTANU (2003)
Małgorzata Maniecka
Trasa:
Herat - Kandahar - Kabul - Bamyan -
Bande Amir - Kabul - Jalalabad.
Dzień 4.
Niestety, już o 3 nad
ranem jesteśmy w Mashadzie. Na dworcu mnóstwo pielgrzymów. Są
ławki i można dalej spać. Ja zostaję z bagażem, leżę na nim i
śpię, a Rafał idzie zwiedzić sanktuarium Imama Rezy, które
zwiedzałam przed rokiem. Nie dane mi jednak pospać, ciągle
ktoś mnie zaczepia i chce rozmawiać. Na dworcu mnóstwo
policji, wszyscy wychodzący i wchodzący są kontrolowani. Po
powrocie Rafała idziemy na piechotę do centrum, jakieś 3 km.
Przed wyjazdem do Afganistanu chcemy jeszcze wejść do
kawiarenki internetowej, jednak jest jeszcze nieczynna. Na
ulicach różnokolorowy tłum, pełno naganiaczy, zachęcających do
zrobienia zdjęcia na tle sanktuarium. Znowu stanowimy
atrakcję, ale staramy się nie reagować na zaczepki. Po długich
poszukiwaniach jedziemy na dworzec autobusowy, który jest
chyba największy w Iranie (300R). Od razu mamy autobus
(7.000R).
Jedziemy tylko 3 godziny, przez pustynię, w dali
majaczą łyse góry. W Torbat-e Jam (5.000R) od razu ktoś ładuje
nas do taksówki zmierzającej do Teybad (do granicy). Cena jest
śmiesznie niska, ale potem okazuje się, że to kierowca źle
powiedział. Jołop, powinien się chociaż nauczyć liczebników po
angielsku. W Teybad wszystkie sklepy już zamknięte na czas
sjesty, udaje nam się jednak jeszcze dostać chleb i ohydny, w
dodatku ciepły zam-zam (oranżada). Okazuje się, że do granicy
jest jeszcze 11 km i kierowca godzi się nas podwieźć. Znowu
cena, którą podaje jest niska, ale nic się nie odzywamy.
Dookoła pustynia, gdzieniegdzie kępy traw. Na granicy
przeprawa z kierowcą, co było do przewidzenia. On chciał
50.000R, a nie 5.000R. Wokół nas robi się od razu tłum,
wszyscy ciekawi o co chodzi, nawet ktoś mówi po angielsku i
tłumaczymy mu, ale szkoda czasu. Dopłacamy mu jeszcze 9.500R,
tylko tyle mamy w drobnych i odchodzimy.
Na granicy
irańskiej nie ma żadnych ludzi, szybko załatwiamy formalności.
Po stronie afgańskiej też miła atmosfera, zostajemy wpisani do
książki, obok wizy dostajemy stempel i już możemy iść. Od razu
dopadają nas cinkciarze i taksówkarze, a gdy wyciągam aparat
fotograficzny to równo się ustawiają, chętni do pozowania.
Oczywiście sami mężczyźni. Wśród nich są "chodzące kantory".
Wymieniamy na początek 50$ i dostajemy 2.350Afganów (1$=47A).
Tutaj to fura pieniędzy. Teraz szukamy transportu do Heratu
(200 km). Otacza nas od razu tłum mężczyzn, wszyscy chcą nas
zawieźć. Cena jaką proponują jest dla nas za duża (500A). O
dziwo, wielu z nich mówi po angielsku. Sytuację tę
wykorzystuje starszy facet i oferuje nam miejsca w swoim
samochodzie (Toyota, bus) za 200A od osoby. Jest to normalna
cena dla miejscowych (wcześniej zdobyliśmy ta informacje).
Auto jest prawie nowe, kierownica po prawej stronie. Kierowcą
jest młody chłopak. Jakoś nie mam do niego zaufania. Oprócz
nas jest jeszcze dwoje pasażerów. Właściciel każe mi usiąść z
tyłu, ale się nie godzę. Tam siedzenie jest wąskie. W końcu
płacę tyle samo co pozostali. Droga jest szutrowa, asfaltu
brak. Ruch jest spory, dużo ciężarówek, samochodów osobowych.
Jedziemy przez pustynię. Wszechobecny wiatr i piasek zmuszają
ludzi do owijania głowy chustką. Robimy to samo, inaczej nie
da się oddychać. Po drodze mijamy sklepy sklecone ze
wszystkich możliwych odpadów, dzieciaki próbujące coś
sprzedać. Wszyscy chcą zarobić. W dali majaczą łyse góry
przysłonięte mgłą. Gdzieniegdzie widać wsie, domy z gliny i
stada kóz. Każda wieś ma swoją studnię, przy której spotykają
się kobiety. Równolegle do drogi którą jedziemy jest budowana
droga asfaltowa. Sprzęt jest nowoczesny i można zauważyć, że
prace posuwają się bardzo szybko. Czasem mijamy obóz UN. To
daje nam poczucie bezpieczeństwa.
Nagle, na skutek zbyt
szybkiej jazdy wpadamy w poślizg - o mały włos nie lądujemy na
dachu. Ten kierowca nie ma wyobraźni, od początku nie
wierzyłam w niego. W końcu docieramy do Heratu. Widok miasta
przypomina mi Indie, jednak wiejący wiatr i wszechobecny
piasek zmieniają miasto, które wygląda jak po wybuchu bomby
atomowej. Ciężko jest oddychać. Momentami mam uczucie,
jakbyśmy się przenieśli do średniowiecza. Ktoś prowadzi nas do
hotelu (2 zł), lecz tu nie ma nawet toalety. Z pokoi, które są
pootwierane wyglądają zaciekawieni Afgańczycy. Dowiadujemy
się, że to nie dla nas i że obok jest inny hotel. Faktycznie,
ten drugi i ponoć jedyny dla "białych turystów" jest schludny
i kosztuje 150A, czyli 1,5$ za osobę. Nie ma łazienki, ale dla
nas to żaden problem, robimy sobie mandi (polewamy się wodą z
plastikowego naczynia w toalecie). I tak zaraz po wyjściu
jestem spocona jak przysłowiowa "mysz kościelna". Poznajemy
grupę studentów i ich profesora, którzy jadą pomagać przy
odbudowie Kabulu. Są Afgańczykami urodzonymi w Iranie. Mówią
doskonale po angielsku. Przejęci swoją misją, doradzają nam
lot twierdząc, że droga lądowa jest niebezpieczna. Samolot
kosztuje 50$. Mimo wszystko chcemy jechać lądem. Do późnej
nocy rozmawiamy o problemach tego kraju. Hotel jest pełen,
oprócz mnie nie ma żadnej kobiety. Noc jest koszmarna, jest
tak duszno, że śpimy prawie nago. Nie możemy ryzykować
otwarcia drzwi. Chociaż wieje wiatr, temperatura sięga powyżej
40oC.
Herbaciarnia - czajkhane
Dzień 5.
Rano, z poznanymi wczoraj Irańczykami idziemy zwiedzać
miasto. Herat był ważnym punktem na szlaku jedwabnym i jednym
z najpiękniejszych starożytnych miast, centrum handlowym.
Ulice i sklepy przypominają mi Indie sprzed wielu lat. Ludzie
są bardzo życzliwi, chętnie udzielają nam informacji. Wygląda
na to, że nie ma się czego obawiać. Na ulicach brud, brak
asfaltu, za każdym pojazdem unoszą się tumany piasku i kurzu.
Zwiedzamy fortecę, która jest w dużym stopniu zniszczona. W
zasadzie jest nieczynna, lecz profesor załatwia "wejście". W
środku są posterunki wojskowe. Jeden z żołnierzy cały czas nam
towarzyszy. Pomimo zakazu fotografowania udaje nam się zrobić
parę ujęć, m.in. panoramę miasta. Wychodząc zostawiamy mały
napiwek. Brakuje mi przewodnika (książki), nie jestem w ogóle
przygotowana do zwiedzania.
Po południu oglądamy Masjed-e
Jame, który jest w centrum miasta, na szczęście nie został
zniszczony. Rafał postanawia kupić sobie khali (coś w rodzaju
piżamy), czyli taki strój, jaki noszą tu wszyscy faceci, coś w
rodzaju piżamy. Jest to bardzo wygodne i przewiewne.
Przymierza kilka i wybiera kolor niebieski. Oczywiście
towarzyszy nam tłum przyglądających się. Rafał nie targując
się płaci 500A. Potem zwiedzamy ruiny Musalla - grupę budynków
z 6 minaretami. Jest tam mauzoleum synowej Tamerlana, obecnie
rekonstruowane przez UN. Zaczynamy szukać kafejki
internetowej. Dwóch młodych chłopców zabiera nas do swojego
samochodu. Ponoć wiedzą, gdzie się znajduje, ale krążymy po
mieście, pytamy, ale nikt nie wie. Zapraszają nas do siebie do
domu. Dom taki jak w Iranie i scenariusz rozmowy też ten sam.
Częstują na zieloną herbatą, owocami i cukierkami. Chodzą na
kurs angielskiego, więc nie ma bariery językowej. Do pokoju
wchodzi kilku kolegów i robimy jak zawsze wspólne zdjęcie.
Obiecuję przysłać, ale poczta podobno jeszcze nie działa.
Chłopcy proponują nam wycieczkę za miasto, do parku Takh-e
Safir, gdzie przyjeżdżają całe rodziny na piknik. Jest tu
faktycznie mnóstwo ludzi. Chłopak prowadzi nas w bardzo
szybkim tempie, ciągle spotyka znajomych i przedstawia nas.
Powoli męczy nas to i chcemy się uwolnić, ale nie ma o tym
mowy. Chodzimy w kółko. Tłumaczę mu, że już jest późno i
musimy wracać do hotelu. Chcemy nawet wziąć taksówkę, ale nie
pozwalają nam. Trochę się obawiam, czy czegoś nie planują. W
końcu obiecują nas odwieźć do hotelu, jednak cały czas
namawiają nas na nocleg w domu jednego z nich. Z powrotem
jedziemy inną drogą, ale w końcu lądujemy pod hotelem. Jest
już zamknięty, musimy się dobijać.
Recepcjonista faktycznie
już martwił się, bo nie zostawiliśmy żadnej informacji.
Wiadomo, że w tym kraju trzeba uważać. Znajomi z Iranu też się
o nas martwili. Zobaczyli na drzwiach od pokoju kłódkę i
sądzili, że coś się stało.
Poprzednia strona 1 2 3 4 5 Następna strona
Zobacz także fotografie z tej wyprawy w dziale
Galeria
fotografii.
Wszelkie materiały zamieszczone w tym serwisie nie
mogą być publikowane oraz rozpowszechniane bez wcześniejszej
zgody właściciela. Wszelkie materiały zamieszczone w tym
serwisie przez użytkowaników internetu nie mogą być
rozpowszechniane bez ich wcześniejszej zgody.
|
|
|