english  -  deutsch 
Strona główna
Planowane wyprawy
Forum dyskusyjne
Dzienniki podróży
Mapy podróżnika
Galeria fotografii
Chat podróżnika
Najciekawsze linki

english
deutsch




WOKÓŁ INDOCHIN
Tajlandia - Kambodża - Wietnam - Laos - Tajlandia
(2004)

Aleksander Stal

12 luty 2004 - Luang NaMtha - Muang Sing, Laos

    Do Luang NamTha docieramy ok. godz. 8.00. Muang Sing - dziewczynka z plemienia HmongZaskakują wciąż nas doskonałej jakości asfaltowe drogi, tutaj wszystko szybko się zmienia, jeszcze dwa lata temu ta droga była zwykłym bitym traktem... W guest-housie, który znajduje się tuż obok "dworca autobusowego", a który prowadzony jest przez Chińczyków, zostawiamy plecaki, jemy szybkie śniadanie i szybko półciężarówką jedziemy do oddalonej o 65km przygranicznej wioski Muang Sing. Luang NamTha - autobus Od niej jest tylko 10km do granicy z Chinami. Dawniej było to centrum handlu opium na całe Indochiny. Obecnie miejsce gdzie można spotkać handlujących przedstawicieli plemion górskich. Głównie Hmongów. Pomimo świeżo położonego asfaltu bandana na twarz jest godna polecenia. Muang Sing - dzieci Niestety wioska okazała się całkowitym niewypałem - targowisko małe i nieciekawe. Postanawiamy na piechotę wracać w kierunku Na Mtha i po drodze łapać jakąś okazję. I tak przechodzimy ok. 13km na piechotę po drodze mijając malownicze wioski. W końcu łapiemy wypełnionego po brzegi trucka i wieczorem znów jesteśmy w Luang Na Mtha. Zostajemy w hoteliku, gdzie zostawiliśmy plecaki - pokój za 3USD. Ciepła woda dostępna jest dopiero po 18.00!





13 luty 2004 - Luang Namtha - HouyXai, Laos

    Poranny busik, który miał wyjechać o 8.30, wyjechał z godzinnym opóźnieniem. Niestety okazało się, że ta droga nie została zmodernizowana - jest to po prostu bita droga, która niesamowicie się kurzy. W czasie pory deszczowej może być nieprzejezdna. Już się przyzwyczailiśmy do faktu, że miejscowi ludzie czasem nie wytrzymują tempa jazdy i wymiotują przez okna "pędzącego" autobusu. 180km oddzielające nas od granicznej miejscowości HouyXai pokonaliśmy w ponad 9 godzin!!! Daje to średnią 20km/h!!! No chyba, że odejmiemy od czasu przejazdu 30min na zespawanie w przydrożnej zagrodzie pękniętego resoru. I tak mieliśmy szczęście, że jechaliśmy w busiku a nie w otwartym pick-upie gdzie kurz pokrywa pasażerów i bagaż grubą warstwą. Niestety na miejsce docieramy już po zamknięciu granicy z Tajlandią, która jest otwarta do 17.30. Nie pozostaje nam nic innego jak przenocować po stronie laotańskiej, by rankiem przeprawić się na drugą stronę rzeki do Tajlandii. W przygranicznej miejscowości żadnych atrakcji nie ma, natomiast ceny są już niebotycznie jak na miejscowe warunki zawyżone. Cennym wyznacznikiem cen jest cena butelki piwa!


14 luty 2004 - HouXay - Chang Khong - Bangkok, Tajlandia

    Wstajemy o 7.30 i tak się ociągamy, że na odległą o 50m przystań graniczną docieramy o 8.30. Obowiązkowo opłacamy 0,5USD laotańskiej opłaty wyjazdowej i za 18Bht przepływamy małą łódką na stronę tajlandzką. W porze suchej rzeka ma może 20m szerokości. Po odprawie po stronie tajlandkiej staramy się szybko przedostać do przystanku autobusowego. Rezygnujemy z miejscowej taksówki i pieszo z plecakami na barkach po 30min intensywnego marszu docieramy do miejsca skąd odjeżdżają autobusy. Niestety autobus do Chiang Mai odjechal nam o 9.30, więc postanawiamy poczekać do 16.00 na bezpośredni autobus 2 klasy do Bangkoku. 2 klasa różni się tym, że autobus jest nieco starszy i pozbawiony kibelka, a jest to wbrew pozorom na długiej trasie duża zaleta (postoje w knajpkach i brak przykrego zapachu). No i cena jest nieco niższa 328Bht vs. 411Bht. Poza tym klima hula na całego i zawsze trzeba mieć sweter przy sobie, bo nie zawsze są dostępne kocyki. Podróż minęła w komfortowych warunkach - było w całym autokarze 6 pasażerów - wyspaliśmy się aż za nadto. Do Bangkoku zajechaliśmy na północny dworzec autobusowy o 5 rano.


15 luty 2004 - Bangkok - Ko Chang, Tajlandia

    O 5 rano wyładowujemy toboły z autobusu na dworcu północnym. Bangkok - Pałac KrólewskiKłopot w tym, że w Bangkoku są 3 dworce autobusowe, położone na różnych krańcach miasta, a my mamy się przedostać na wschodni - Ekomai. O 5 rano na dworcu jak w ulu - czy ci ludzie nigdy nie śpią? W informacji nikt nie mówi po angielsku i generalnie nikt z zapytanych kilku osób nie mówił po angielsku Wreszcie niezawodny sposób znów zadziałał - przeczytana fonetycznie zapisana nazwa w przewodniku wywołała odruch zrozumienia na twarzy kontrolera ruchu i od razu tutejszym zwyczajem napisał dużymi literami na otwartej dłoni "77 + 38". Wsiadamy szybko do autobusu 77. Bangkok - Pałac KrólewskiW środku każdego autobusu oprócz szalonego kierowcy jest jeszcze Pani Bileterka, która czujnym okiem omiata każdego wsiadającego i sprawnie sprzedaje i od razu kasuje bilety. Pani Bileterka spojrzała na moją zapisaną rękę i zrozumiała, że ma nas wysadzić w miejscu przesiadki na autobus 38. Bangkok - Pałac Królewski Krótko mówiąc sprawnie dotarliśmy na dworzec wschodni, gdzie od razu wsiedliśmy do odjeżdżającego o 7.30 autobusu do miejscowości Trat. Jechaliśmy 1 klasa - czyli był kibelek i nawet podstarzała Pani stewardesa serwująca paskudny syrop. Po 5 godzinach wysiadamy w małym miasteczku Trat, które znajduje się niedaleko granicy z Kambodżą. Generalnie do i z Trat odjeżdżają autobusy co godzinę. Na dworcu są taksówki - pick-upy, które po krótkim targu za 30Bht dowiozły nas na przystań. Tutaj za 200Bht można zakupić u spokrewnionej firmy bilet na prom w obie strony. UWAGA!!! Nie dajcie się robić w balona - 300m dalej kupicie bilet w jedną stronę dużym promem za 30Bht, a kupując bilet na powrót w tej samej cenie dodatkowo jeszcze gratis zawarty jest transport do odległego o 20km przystanku autobusowego. Po 45 minutach przybijamy do nabrzeża wyspy Ko Chang. Na miejscu długo się zastanawialiśmy, gdzie by teraz pojechać. Po konsultacji z niewiele mówiącym po angielsku lokalnym policjantem zabieramy się za 70Bht od głowy do Bao Ban - na tzw. Lonely Beach. Lonely Beach posiada piękną, piaszczystą, długą na około 500m plaże. Co ważne podczas odpływu nie odkrywają się kamienie, jak bywa w innych miejscach. Na miejscu jest kilka ośrodków dla trampów. My się skusiliśmy na małą chatkę zbudowaną na palach o ścianach z liści palmowych, z łazienką (co prawda bez dachu) za zabójczą cenę 400Bht. W cenie oczywiście moskitiera...


16 luty 2004 - Ko Chang, Tajlandia

    Słońce świeci od rana. Jak to na plaży do roboty jest niewiele głównie leżenie plackiem. Można ewentualnie popływać, albo zrobić jedno i drugie biorąc udział w jakiejś wycieczce statkiem po 5 okolicznych wysepkach, połączonej z nurkowaniem, organizowanej przez biuro. Wycieczka raczej droga, ale ceny na wyspie są duże wyższe niż na lądzie. Internet jest tu najdroższy w całych Indochinach - 4 Bth za minutę. Domek nad wodą jest ładny, ale zmieniamy go na ładniejszy i tańszy prawie o połowę. Wszystkie bungalowy to drewniane chatki na palach pokryte liśćmi palmowymi. Ściany także zrobione z mat z liści palmowych. Im bliższy rząd domków do plaży tym wyższa cena. Ten pierwszy posiadał także własny węzeł sanitarny - naprawdę b. skromny.


17 luty 2004 - Ko Chang - Bangkok, Tajlandia

    Pogoda się nieco psuje, niebo zasnuwają chmury, a powietrze robi się, jest duszno. Nie płyniemy zwiedzać wyspy - decydujemy się na powrót do Bangkoku - męska decyzja i szybka reakcja. Już o 12 siedzimy na promie, potem pick-up i z powrotem jesteśmy w Trat. Oczywiście na autobus do Bangkoku nie czekamy, bo jeżdżą często i to z różnych korporacji. Bierzemy pierwszy z brzegu autobus odjeżdżający za niedługo autobus II kategorii, w którym nie ma pani stewardesy i woniającej toalety, co jak wiadomo jest plusem. 6 godzin i znowu jesteśmy w stolicy. Razem z 2 Angielkami poznanymi jeszcze w Trat bierzemy z dworca taryfę za 70 BTH każdy i jedziemy na Khao San - przepłacamy, ale trudno, chcieliśmy być szybko na miejscu i byliśmy Na Khan San tak łatwo znaleźć wolnego pokoju nie można, choć jak wiadomo - bo media nieustannie trąbią - epidemia, albo i już pandemia grypy szaleje. Jak się okazało 20 osób zmarło- i mało kto te rejony świata odwiedza. O czym by te media trąbiły gdyby tej grypy nie było? Znajdujemy pokój o jeden punkt lepszy, w porównaniu z pokojem, w którym mieszkaliśmy poprzednio na tej samej ulicy. Punkt jest za lepsze wrażenie estetyczne, bo jakby w tej cenie - 4 USD trudno dostać coś luksusowego. Pokój jest nieco z boku ulicy, więc choć z ulicy, która zasypia późno nie dobiega tak głośny hałas. Choć jak się później okazało pokój obok może zajmować jakiś gość rzucający się ciemną nocą po ścianach...


18 luty 2004 - Bangkok, Tajlandia

    Rano idziemy zwiedzać Pałac Królewski. Cena za bilet - 200 Bht, bilet jest 3 częściowy, tzn. zawiera wstęp do Pałacu, miejscowego muzeum oraz willi Vimanmek. Bangkok - Pałac Królewski Zwiedzania jest dużo i zobaczyć oczywiście trzeba, chociażby po to, żeby mieć własne zdanie - moje jest takie: błyszczące, kolorowe szkła. Byliśmy tam rano, ale Pałac bardzo szybko zalewają nie tylko żądni wrażeń estetycznych turyści, ale także wierni pielgrzymujący do świątyni Szmaragdowego Buddy - tłoku raczej nie da się uniknąć. Próbowaliśmy jeszcze tego samego dnia wybrać się na oferowany w pakiecie razem ze zwiedzaniem Pałacu pokaz tańca tajlandzkiego w Vimanmek Mansion, Bangkok - leżący Budda mający się obywać o 14, ale po drodze w czasie studiowania planu miasta zaczepił nas jakiś "Życzliwy Tajlandczyk", przekonując nas, że dziś jest jakiś specjalny dzień, dzień Buddy, i można za jedyne 20 Bth wynająć tuk-tuka na godzinę, Bangkok pozwiedzać, a tak w ogóle przy okazji zrobić okazyjnie zakupy, bo dziś w Bangkoku ostatni dzień odbywają się targi i można po wyjątkowo okazyjnych cenach kupić biżuterię. No i my ten haczyk połknęliśmy. "Życzliwy Tajlandczyk" na planie narysował nam warte zobaczenia miejsca w okolicy i złapał nam nawet tuk-tuka. Bangkok Pierwsza świątynia, do której nas zawiózł była zamknięta, ale i tam znalazł się jakiś naganiacz, który tak niby przy okazji opowiadania o świątyni, notabene jak na Tajlandzkie warunki więcej niż skromnej, wspomniał o targach biżuterii, czym rozwiał moje wątpliwości, utwierdzając w błędnym jak się niedługo okazało przekonaniu, że to przypadkowi ludzie a nie banda naganiaczy. Po drugim sklepie z biżuterią i kolejnej zamkniętej świątyni zrezygnowaliśmy z usług kierowcy i na własnych nogach zaczęliśmy chodzić po mieście. Chyba jakieś święto było, może koniec roku bo cała masa młodych ludzi, w czymś w rodzaju mundurków trzymając kwiaty i maskotki robiła sobie zdjęcia z w parkach i świątyniach. Tramwajem wodnym dopłynęliśmy do przystanku niedaleko Pałacu - swoją drogą tramwaj wodny to w Bangkoku świetny środek transportu. Po powrocie do guest-house, zgodnie z radą przewodnika LP, zdecydowaliśmy wieczorową porą pojechać do Damnoen Saduak, miasta gdzie znajduje się targ wodny, tak aby o świcie zanim przyjadą z Bangkoku chmary turystów przyglądać się prawdziwemu targowaniu. Dojechać do miejscowości można autobusem nr 78 z południowego terminalu autobusowego. My wyjechaliśmy już o zmroku z Bangkoku i po godzinie jazdy dojechaliśmy do tej małej dziury. Kierowca autobusu wysadził nas na skrzyżowaniu do jedynego w tej miejscowości hoteliku - Noknoi (Little Bird). Hotelik całkowicie pusty - oprócz nas chyba przebywał jeszcze jeden osobnik. Kolację jemy w przydrożnym barze (nikt tu nie mówi po angielsku) i idziemy spać z nadzieją, że jutro natrzaskamy mnóstwo ciekawych fotek...


19 luty 2004 - Bangkok, Tajlandia

    Budzimy się skoro świt, gdzieś około 5 rano. Targ wodny Szybka toaleta i lecimy szybko, aby zobaczyć nieskażony turystami targ wodny. Z hotelu "Little Bird" idziemy piechotą około 30min. Im bliżej targu, tym bardziej mamy wrażenie, że tam się nic nie dzieje, a może nawet targ został zlikwidowany. O 7 rano wszystko jest pozamykane, nie nawet gdzie zjeść śniadania. Tak więc pałętamy się bez celu przez kolejne 2 godziny. Dopiero około 10 przyjeżdżają pierwsze autobusy z turystami z Bangkoku i przypływają pierwsze łódki wypchane owocami, dymiącymi tajskimi przysmakami, kapeluszami i całym turystycznym chłamem.Targ wodny Ceny oczywiście podlegają wielkim negocjacjom. Jesteśmy mocno zdegustowani komercjalizacji wodnego targu. Kupujemy drobne pamiątki i zawiedzeni wracamy autobusem do Bangkoku. To jest nasz ostatni wieczór. Po raz ostatni zwiedzamy Bangkok by night co chwilę zaczepiani okrzykami nieletnich Tajek: "Hello Mister, You are very nice, massage? Body Massage? Mister???". Oczywiście zaglądamy na legendarną dzielnicę uciech Patpong, słynną z wirtuozerii w ping-pongu... Okolica to zamieniła się w wielki targ podróbkami - od Relexów, po perfumy i pirackie płyty DVD. Widzimy mnóstwo mieszanych parek. Tutaj można bez problemu wynająć narzeczoną na tydzień, dwa, a może na całe życie...


20 luty 2004 - AEROFLOT ;(((

    Rano busikiem z Khao San jedziemy na lotnisko i wracamy samaolotem linii Aerflot do domu. To był najgorszy lot w naszym życiu, któremu zawdzięczamy fobię przed lataniem samolotem... Chyba warto dopłacić kilkadziesiąt dolarów, aby lecieć np. BA...


Poprzednia strona 1 2 3 4 5

Zobacz także fotografie z tej wyprawy w dziale
Galeria fotografii.  

www.podroznik.com

Wszelkie materiały zamieszczone w tym serwisie nie mogą być publikowane oraz rozpowszechniane bez wcześniejszej zgody właściciela. Wszelkie materiały zamieszczone w tym serwisie przez użytkowaników internetu nie mogą być rozpowszechniane bez ich wcześniejszej zgody.
   





Linki sponsorowane:

Odszkodowania Wrocław

Kancelaria Prawna Opole

PHU PRO-klima







Szukasz ciekawych wiadomości?

Chcesz się podzielić wrażeniami?

Szukasz towarzysza na wyprawę?


Wejdź na

Forum Dyskusyjne.

Logo listy dyskusyjnej




Jeżeli jesteś w podróży i masz możliwość skorzystania z internetu wejdź na zakładkę

Chat,

aby porozmawiać   on-line z bliskimi.


 (C) 2002 www.podroznik.com hosted bywww.adwokat.opole.pl