english  -  deutsch 
Strona główna
Planowane wyprawy
Forum dyskusyjne
Dzienniki podróży
Mapy podróżnika
Galeria fotografii
Chat podróżnika
Najciekawsze linki

english
deutsch




BUKIET Z BAOBABEM
Kilimandżaro, Safari, Masajowie, Zanzibar
(2002)

Aleksander Stal


16.02.2003

    Wstajemy o 5.15, by zdążyć na poranny autobus odjeżdżający o 6.30 do Dar Es Salam. Od rana przeżywamy pierwszy stres, bo okazuje się, że hotel jest zamknięty od zewnątrz na wielką kłódkę, a w całym hotelu oprócz nas nie ma żywej duszy. W ostatnim momencie znajduje się osoba z kluczem, a już mieliśmy czarny scenariusz przed oczami...Prom "Sea Bus" Linia autobusowa nazywa się Dar Express i obsługuje ją duży wysłużony autobus. Bilet do Dar kosztuje 7.500Tsh (w hotelu chcieli od nas 15.000Tsh) - zobacz bilet.
Po drodze na dużych skrzyżowaniach podchodzą do autobusu handlowcy, którzy na długich kijach podstawiają pod okna autobusowe przeróżne towary - banany, pomarańcze, rajstopy, a nawet kolorowe reklamówki. Autobus o 14.00 dojeżdża do Dar Es Salam. Ponieważ miejscowość ta nie ma dobrej renomy, a do portu promowego jest ok. 3 km podjeżdżamy do promu taksówką za 1.500Tsh.
Porządku w porcie pilnuje niepozorny policjant z drewnianą pałką,Zanzibar - ratusz a mimo tego atmosfera jest bardzo gęsta i dziwnie wyglądający osobnicy kręcą się koło nas oferując tańsze bilety promowe lub nawet przelot awionetką na Zanzibar za okazyjne 50$ od łebka. Super szybki katamaran "Sea Bus" wypływa o 16.00 i kosztuje każdego z nas zawrotną sumę 35USD za drugą klasę. Za 20 USD można nabyć od koników bilety dla miejscowych, ale obcokrajowców z takim biletem nie wpuszczą na pokład zobacz bilet.
O 16.00 prom odpływa. Na pokładzie tłok. Prom rozbija fale z niewiarygodną prędkością 84 km/h. Osoby stojące na dziobie są całe mokre. Po niecałych 2 godzinach dopływamy do miasta Zanzibar. Food Market - ZanzibarW porcie stoją liczni naciągacze oferujący pomoc w znalezieniu taniego hotelu oraz wycieczki. Po przejściu przez procedury imigracyjne (pomimo, że właściwie nie przekroczyliśmy żadnej granicy) szukamy taniego noclegu.
Znajdujemy bardzo ładny "Vuga Hotel", przy Vuga Street. Hotel ma bardzo przyjemna atmosferę, budynek w stylu kolonialnym, duże łóżka wyposażone są w moskitiery. Po krótkim handlu ustalamy ceną noclegu ze śniadaniem na 8usd/noc od osoby.
Wieczór spędzamy spacerując po urokliwych wąskich uliczkach i trafiamy na Food Market. Food Market to zjawisko osobliwe. Na deptaku tuż przy morzu, rozkładane są liczne stoliki i ruszty. Prosto z rusztu za 1000 Tsh można najeść się do syta różnymi okazami wyłowionymi z morza - są kraby, ryby, małże, ośmiornice i inne dziwadła. Obok jedzenia można tutaj nabyć turystyczną tandetę.

17.02.2003

    Pobudka o 6.30. Z chłopakami wyruszamy na poranny spacer po Zanzibarze.Typowe zanzibarskie drzwi Robimy wiele fotek słynnym zanzibarskim drzwiom - ta tradycja została przywieziona przez hinduskich emigrantów. Najstarsze drzwi mają kształt prostokątny, nieco nowsze są zwieńczone u góry łukiem. Drzwi są obite dużymi miedzianymi grotami. Wg przewodników, owe groty miały w Indiach chronić domostwo przed nacierającymi słoniami.
O 7.30 śniadanie - kelner rusza się jak mucha w smole. Na śniadanie dostajemy po plastrze ananasa, małym bananie, kawałku mango oraz nieśmiertelne smażone jajko. Po śniadaniu wraz z umówionym przewodnikiem udajemy się do położonej nieopodal przystani, gdzie czeka na nas mała, wąska łódka. Łódka na szczęście posiada daszek, co chroni nas przed niemiłosiernie prażącym słońcem. Konserwacja łódekPo 40min docieramy do "Prisoners Island" - wyspy więźniów. Wyspa, tak naprawdę nigdy nie była miejscem przetrzymywania więźniów. Tuż po zbudowaniu więzienia, wyspa stała się miejscem kwarantanny i leczenia osób chorych na cholerę.
Wyspa ma przepiękny biały piasek i dużą plażę. Najpierw idziemy zobaczyć wielkie żółwie. Za 500Tsh kupuję szpinak, którym później karmie wygłodniałe stwory. Później oglądamy ruiny więzienia, szpital i następne 2 godziny byczymy się na cudownej plaży. O Zanzibar - katedra Św. Józefa14.00 dobijamy do brzegu Zanzibaru.
Zanzibar w miejscowym języku to Unguja. Centrum miasta Zanzibar nazywane jest Stone Town - ze względu na przepiękne kamienne kamienice, które stoją jedna przy drugiej i pomiędzy którymi biegnie labirynt wąskich uliczek. Pośrodku Stone Town góruje piękna katedra Św. Józefa. Postanawiamy kupić już bilety na powrotny nocny prom do Dar Es Salam, który kosztuje jedyne 10 USD. Kolację jemy w spokojnej knajpce o nazwie "Dolphin". Chyba z powodu upału obsługa jest wyjątkowo ospała, ale wynagradza nam to gadająca papuga oraz przeuroczy czarnoskóry właściciel pykający fajkę. Kafejka internetowa kosztuje nas 500Tsh za godzinę.

18.02.2003

    O 8.30 opuszczamy miasto Zanzibar i jedziemy minibusem w kierunku wschodniego wybrzeża. Podróż w poprzek wyspy zajęła nam 1,5 godziny i kosztowała 15USD. Miejski środek transportuPo drodze odwiedzamy jeszcze miejscowe targowisko pełne kolorytu - szczególnie polecam część rybną, mięsną (trochę nieładnie pachnie i mnóstwo much) oraz owocową. Celem naszym jest miejscowość Jambiani.
Jambiani jest właściwie wioską, bez drogi asfaltowej, która ciągnie się wzdłuż wschodniego wybrzeża. Okolica jest niezwykle spokojna, a plaże mają cudownie biały piasek. Zostajemy w "East Coast Visitors Inn". Wynajmujemy duży murowany bunagalow z trzema oddzielnymi sypialniami, dwiema łazienkami oraz kuchnią za 10USD od osoby za noc. Jest to bardzo przyzwoita cena, którąJambiani zawdzięczamy absolutnemu brakowi turystów, którzy nie przyjeżdżają na przepiękny Zanzibar bojąc się ataków terrorystycznych. Obawa zupełnie nieuzasadniona. Oprócz nas w wielkim ośrodku przebywał jedynie jeden Niemiec.
Kolację postanawiamy zjeść za bardzo niewielkie pieniądze. Poznany "chłopak od łodki" oferuje nam, że nas zaprowadzi do jakiejś chałupy, gdzie już kiedyś turyści byli goszczeni. Niestety lepianka całkowicie nie zaspokajała naszych skromnych wymagań dotyczących higieny... 500m dalej wgłąb wioski zobaczyliśmy szyld "Restaurant Karibu", (Karibu oznacza Wellcome) jednak okazało się, że "knajpa" jest zrównana z ziemią.Restauracja Karibu Były właściciel knajpy był na tyle przekonywujący, że zdecydowaliśmy się zjeść kolację u niego w domu. Po 30min pojawiliśmy się w jego lepiance i zostawiliśmy usadowieni na klepisku, które zostało przykryte pledem. W drugiej części chałupki kobiety już przygotowywały dla nas na palenisku przysmaki. Pomimo niezbyt dobrego standardu lokalu - zamówione ryby i ośmiornice były wprost doskonałe. Zgodnie z miejscowym zwyczajem ryby były zrobione w sosie kokosowo-cytrynowym były podane z Ciapatą, czyli miejscowymi naleśnikami na grubym cieście. Na deser Spice-Tea, ostra i aromatyczna herbata z imbirem, goździkami i wanilią na zielsku zwanym Lemon Grass. Za całą ucztę wydaliśmy 1 dolara od łebka - było warto!


 Poprzednia strona 1 2 3 4 5 Następna strona

Zobacz także fotografie z tej wyprawy w dziale
Galeria fotografii.

www.podroznik.com

Wszelkie materiały zamieszczone w tym serwisie nie mogą być publikowane oraz rozpowszechniane bez wcześniejszej zgody właściciela. Wszelkie materiały zamieszczone w tym serwisie przez użytkowaników internetu nie mogą być rozpowszechniane bez ich wcześniejszej zgody.
   





Linki sponsorowane:

Odszkodowania Wrocław

Kancelaria Prawna Opole

PHU PRO-klima







Szukasz ciekawych wiadomości?

Chcesz się podzielić wrażeniami?

Szukasz towarzysza na wyprawę?


Wejdź na

Forum Dyskusyjne.

Logo listy dyskusyjnej




Jeżeli jesteś w podróży i masz możliwość skorzystania z internetu wejdź na zakładkę

Chat,

aby porozmawiać   on-line z bliskimi.


 (C) 2002 www.podroznik.com hosted bywww.adwokat.opole.pl